sobota, 11 października 2014

Co z tego, że jestem najlepszym tancerzem w kraju?! Ja chcę być najlepszy na świecie, dlatego od dziś będę pracował jeszcze więcej - Li Cunxin, "Ostatni Tancerz Mao"

Z czym kojarzą wam się Chiny? Mi najbardziej ze słynnym napisem „Made in China” i tłumem biegających w różnych kierunkach ludzi, w drogich ubraniach, z tabletem czy smartfonem w dłoni mówiących coś z przejęciem w swoim dziwnym, gardłowym języku. W Chinach nigdy nie byłem i narazie się nie zanosi, bym tam w najbliższym czasie się wybrał, dlatego obraz tego kraju tworzę sobie w oparciu o książki, filmy i inne źródła, z których mogę się czegoś o Państwie Środka dowiedzieć. I jedną z książek, która znakomicie opowiada o komunistycznych Chinach jest utwór Li Cunxina „Ostatni Tancerz Mao”. Jest to autobiografia, ale tak ciekawie napisana, że czyta się ją jak powieść. Niewiele brakowało, aby mieszkający na wsi wraz z sześciorgiem braci mały Li Cunxin został kolejnym, bezimiennym chińskim rolnikiem czy (jeśli będzie miał szczęście) operatorem koparki lub ciężarówki. Tak się jednak nie stało. Bo o życiu Cunxina zadecydował przypadek. Ale byście dokładniej zrozumieli o co właściwie chodzi, myślę iż należałoby skreślić kilka słów o dzieciństwie tego nieprzeciętnego Chińczyka, bo (jak sam twierdzi) wpłynęło ono bardzo na jego późniejsze życie. Chińska wieś. Mnóstwo biegających i krzyczących brudnych, półnagich dzieci. Kobiety uginające się pod ciężarem niesionych na głowie wiader pełnych wody. Ojcowie rodzin harujący od rana do nocy i dostający za to śmiesznie małą pensję, która nie wystarcza nawet na to, by w zimie ogrzać cały dom, nie mówiąc już o nakarmieniu siedmiu wygłodniałych synów. Tak, w takich warunkach dorastał Li Cunxin. Chłopak, który musiał spać na dwuosobowym łóżku z rodzicami i bratem. Chłopak, dla którego malutki kawałek mięsa był takim świętem, jak dla mnie dzisiaj nowy tablet czy laptop. Chłopak, który marzył o tym, że kiedyś to on będzie utrzymywał rodziców i że z jego pomocą już nigdy nie będą głodowali. Chłopak, który chciał za wszelką cenę wydostać się ze wsi, bo czuł, że to nie tam jest jego miejsce. Chłopak, dla którego brak kolacji był dla nas tak naturalny jak 3 posiłki dziennie. Chłopak, któremu za całe dzienne wyżywienie musiał wystarczyć kawałek chleba. I w reszcie chłopak, który mimo tak wielu trudności naprawdę cieszył się życiem. I ten wiejski, niepozorny Chińczyk nagle dostaje życiową szansę: otrzymuje propozycję nauki w Chińskiej Akademii Tańca pod patronatem Madame Mao. Nie trudno się domyślić, że propozycja bardzo zdziwiła Cunxina i przysporzyła mu wielu bezsennych nocy. W końcu jednak jedenastoletni Chińczyk uległ namowom rodziny i zgodził się spróbować szczęścia w dalekim Pekinie. Trudno mi opowiadać o książce bez jednoczesnego zdradzania zbyt wielu szczegółów fabuły. Postaram się jednak pójść na kompromis i tak pisać, by do przeczytania zachęcić, ale również nie opisać od razu całej autobiografii. Tylko Cunxin wie, jak trudne dla niego były pierwsze 2 lata w akademii. Nie możemy zapominać, iż był to tylko biedny, nieobyty chiński chłopak, dla którego dworzec w Pekinie był tak wspaniały, że najchętniej patrzyłby na niego cały miesiąc. Miastem był tak zauroczony, że aż trudno mu to było wyrazić w książce. Chłopiec bardzo ubolewał nad tym, że on w akademii baletowej codziennie dostaje mięso, a jego rodzina głoduje. Rozumiał, jak ogromne nadzieje wiąże jego rodzina wraz z nim i jego przyszłą karierą, lecz był to tylko jedenastolatek, dla którego presja była zbyt wielka. Robił jednak co mógł by sprostać wymaganiom. Cunxin piszę, że na początku w ogóle nie rozumiał, czego tutaj się od niego oczekuje. Nagle został oddzielony od matki, wysłany gdzieś w świat, a teraz każe mu się wyczyniać jakieś niestworzone rzeczy, o których w ogóle nie ma pojęcia. Czego oni wszyscy od niego chcą?!! Po co go tutaj wysłali???!!! Przecież on wcale nie umie tańczyć!!! Takie myśli towarzyszyły chińczykowi przez pierwsze 2 lata pobytu w akademii baletowej. Potem zaczął rozumieć po co właściwie tu jest, chociaż do ok. 4 roku nauki nienawidził baletu. Dopiero od czwartego roku zaczął się na poważnie przykładać do tańca. A było to za sprawą pewnego nauczyciela. Jak sam Cunxin piszę: „gdyby nie pan (…), to pewnie po ukończeniu akademii wróciłbym do rodziny na wieś”. Już i tak za dużo napisałem. Zdradzę jeszcze tylko, że chłopak wziął się do pracy i w krótkim czasie odnosić zaczął nie małe sukcesy. Po ukończeniu akademii dostał propozycje wyjazdu na stypendium do Stanów, gdzie już został. Reszty musicie dowiedzieć się sami. A teraz czas na krótkie podsumowanie. Myślę, że moje wypociny nawet w jednej setnej nie oddają nastroju książki. Jest to tylko nędzna namiastka. Próba przedstawienia czegoś moim zdaniem naprawdę wspaniałego. Cunxina ogromnie podziwiam. Za upór w dążeniu do celu, za niezwykły i niespotykany hart ducha, za to, że nie był egoistą, bo przez cały czas trwania swej kariery naprawdę myślał o rodzinie. Jest to człowiek, który zaczynał od zera, albo i jeszcze niżej, lecz naprawdę osiągnął to, czego wiele osób z o wiele większymi możliwościami kształcenia nie osiągnęło. Kończąc napiszę, że Cunxin stał się moim wzorem do naśladowania. Zawsze gdy na mojej drodze spotykam coś trudnego, to przypominam sobie historię tego niezwykłego człowieka i myślę sobie: „jeżeli on dał radę, to i ja sobie poradzę”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz